To był pierwszy sierpnia 2020, a drugi dzień trudnego weekendu, choć niezwykle bogatego w przygody. Dzień wcześniej wykonywałem reportaż ślubny koło Poznania i zaraz po zakończeniu pracy, zapakowałem się do auta i ruszyłem 350km na południe do Jedlinki, by następnego (a w zasadzie już tego samego) dnia wziąć udział w dniu ślubu Beaty i Adama.
Było słonecznie, uroku dodawały górskie tereny przy czeskiej granicy, a wisienką na torcie była mega pozytywna i wyluzowana Para Młoda. Co mogło pójść nie tak? Chyba nic, bo mimo 3 godzin snu udało nam się stworzyć wspaniałą historię!
W domu rodzinnym Adama było tak…
A gdy już wszyscy byli gotowi
Przyszedł czas na wizytę w urokliwym domu rodzinnym Beaty 🙂
Spokojny początek w urokliwym miejscu
Jednak już w krótce wszystko zaczęło dziać się szybciej!
A gdy Beata była już gotowa na przyjazd swojego księcia…
…ten zajechał GŁOŚNO i WYRAŹNIE w akompaniamencie bulgotu 7-mio litrowej V8-ki Buicka Riviery. Można lepiej? NIE! Ale wróćmy do sedna, bo mi się ten bulgot przypomniał 😀
No to jeszcze raz z bulgotem pod kościół
I zaczynamy ceremonię!
Jeszcze tylko mała formalność…
i Beata i Adam są już żoną i mężem!
Czyli czas na finał!
No dobra, to dopiero pierwszy rozdział tego finału, bo ten dzień miał być długi!
Gdy już pooglądaliśmy ładności, a goście weselni pojedli i popili, przyszedł czas na oficjalne rozpoczęcie weselicha!
Jednak nie mogliśmy zapomnieć o ważnym aspekcie. Nie w sytuacji, gdy przed salą takie ładności i taaaaki zachód słońca!
Czułości pełne miłości…
No, ale kurde ten Buick cały czas mnie prześladował
Więc nie było mowy, by sobie tak po prostu stał!
Ale nie popadajmy w motoryzacyjną obsesję, bo przecież Beata i Adam zagrali tu jak hollywoodzkie gwiazdy 🙂
Miało być 20 minut, ale szczęśliwi czasu nie liczą… Niemniej jednak czas wrócić do gości, którzy już rozgrzani chcą przecież baletów!
No i są balety! Co tam się wyprawiało od samego początku, to człowieku…
Nasi Młodzi ostro dyktowali tempo
ale nikt nie dawał za wygraną, więc cały parkiet płonął mocno!
Dobrze, że zwolnili na tort i co ciekawe – oczepiny o 22, bo tempo parkietowych akcji prawie mnie zabiło, choć uważam się za mocnego gracza na densflorach – z aparatem i bez tym bardziej 😉
Po oczepinach walczyliśmy wspólnie do 24:00
I aż smutno było opuścić tę balangę. Dobrze, że hotel miałem nam miejscu, bo po dwóch dniach weselnych harcy z nocnym przelotem, aż miło było spożyć kilka lokalnych browarków na świeżym powietrzu w górskiej dolinie 🙂